władza pochodzi od B, dlatego panujący może rządzić innymi. monarcha – najlepsza, łączy w sobie hierarchiczność. arstelesowski „cel najwyższy”- dobro społeczne tu = „dobro najwyższe w Jezusie Chrystusie.”. Wykład 4- Realizm filozoficzny Arystotelesa i teologia Tomasza z Akwinu (św. Tomasza), dr pta arystotelesa (385 323 Ks. Wojciec Cichosh z Koncepcja osoby ludzkiej w filozofii św. Tomasza 175 Ks. WOJCIECH CICHOSZ KONCEPCJA OSOBY LUDZKIEJ W FILOZOFI ŚWI . TOMASZ A Z AKWINU 1. Założeni semantyczno-metodologiczna e Czytając bogatą literaturę naukow na tema człowiekaąt , częst na­ o potykamy na taki określenie a jak osoba: cz personalizmy 1. Chcą je Byt i istota. Niewielkich rozmiarów opusculum św. Tomasza z Akwinu, noszące tytuł De ente et essentia (O bycie i istocie), jest zadziwiającym fenomenem w dziejach europejskiej filozofii. Minęło ponad 750 lat od jego powstania, w czasie których spotykało się ono od początku obok entuzjastycznego przyjęcia także z ostrymi polemikami [7] Św. Tomasz z Akwinu, Sum.Theol. I, q. 76, a. 1, resp. [8] Por. M.D. Chenu, Święty Tomaszz Akwinu i teologia, tłum. A. Ziernicki, W. Szymona, Kraków 1997, s. 124. [9] Tomasz z Akwinu w sporze z Janem Peckhamem jasno bronił stanowiska, że forma substancjalna jest zasadniczo i bezpośrednio (simpliciter) odpowiedzialna za istnienie bytu Tomasz z Akwinu (1225-1274) Ojciec Kościoła katolickiego. "Kobiecie przystoi jedynie szata żałobna. Skoro tylko przekroczy próg wieku dojrzałego, winna zasłonić swe gorszące oblicze, by nie utracić szczęśliwości wiecznej". Tertulian (ok. 160 - 220r.) Vay Nhanh Fast Money. Jako katolicy nie musimy się bać uprawiania nauki dla niej samej, uczciwie i twórczo, ale bez celów apologetycznych. Bo... Pan Bóg się obroni. Prawda Ewangelii się obroni – mówi prof. Aleksander Bańka, filozof z Uniwersytetu Śląskiego, lider Centrum Duchowości Ruchu Światło-Życie Archidiecezji Katowickiej. Jarosław Dudała: Co właściwie zdarzyło się św. Tomaszowi z Akwinu w Neapolu 6 grudnia 1273 r.? Prof. Aleksander Bańka: Wiemy, że podczas odprawiania Eucharystii miał doświadczenie głębokiego duchowego poruszenia. Jeśli wierzyć przekazom, uznał wtedy, że wszystko to, co do tego czasu napisał, jest warte tyle, co słoma. Podobno w porywie chciał to wszystko zniszczyć. Na szczęście, został od tego odwiedziony. Śp. ks. prof. Remigiusz Sobański mówił, że nie wierzy, żeby Tomasz wypowiedział te słynne słowa: omnis palea (to wszystko słoma - w domyśle: co napisałem o Bogu). Uważał, że Akwinata tak dalece ufał ludzkiemu rozumowi, że nie jest możliwe, by tak jednoznacznie zakwestionował jego wartość. Ja też tak myślę. Świadczy o tym również jego rozumienie mistyki. Był mistykiem czy teologiem piszącym o mistyce? Wiem, że zajmował się Pan tym w 2011 r. Na pewno można go uznać w pewnym sensie za teologa mistyki – za kogoś, kto w różnych swych dziełach mniej lub bardziej bezpośrednio pisze o mistyce, porządkuje, systematyzuje. I na pewno ma w tej kwestii wiele do powiedzenia. Ale czy osobiście miał doświadczenia mistyczne? Czy czerpał z doświadczenia mistycznego? Tego do końca nie wiemy. Trzeba sobie jednak postawić pytanie, jak rozumiemy mistykę. Jeśli będziemy ją definiować wąsko – tak jak św. Jan od Krzyża – i powiemy, że ona zaczyna się wraz z kontemplacją wlaną, doświadczeniem biernych oczyszczeń i ciemności, to nie do końca wiemy, czy Tomasz miał takie doświadczenie. Możemy się tego tylko domyślać. Ale jeśli mówimy o mistyce w sensie szerszym – jako o formie szczególnego dostrojenia do Boga, szczególnej uważności na Niego, przeżywania rzeczywistości w sposób kontemplatywny, to w tym sensie Tomasz na pewno mistykiem był. I to widać – nie tylko w twardych pismach filozoficznych i teologicznych (jak "Summa contra gentiles" czy "De veritate"), ale także w jego komentarzach do Ewangelii św. Jana. Widać u niego niezwykły zmysł wiary, głębokie wyczulenie, wrażliwość duchową – coś, co wykracza poza zwykłą scholastyczną metodologię, z którą często jest kojarzony. św. Tomasz z Akwinu orionpozo / CC Tomasz zdominował katolicką teologię na wiele stuleci. Czy mógłby to zrobić, gdyby nie był mistykiem? Myślę, że nie. Choć nie musiała to być mistyka "gorąca"... ...ekstatyczna... ...taka, jak u Jana od Krzyża. Skłaniałbym się ku temu, nie mając ku temu ostatecznych dowodów. Bo Tomasz pisze w pewnym momencie, że ostatecznie poznajemy Boga jako nieznanego. Są więc w jego myśli elementy „ciemne”, apofatyczne. Gdy wczytuję się w wątki mistyczne porozrzucane po różnych jego dziełach, to zaskakuje mnie wizja mistyki, którą on proponuje, a która mnie osobiście porusza. On pokazuje drogę wiary jako tę, która coraz bardziej rozjaśnia nam doświadczenie Boga. Wynika z niej nawet możliwość tzw. jasnego widzenia Boga – przynajmniej niektórzy badacze tak interpretują pewne fragmenty jego dzieł. Przez wieki trwał spór, czy jesteśmy w stanie w tym życiu doznać Boga bezpośrednio w rozjaśniającym Jego obecność doświadczeniu mistycznym (chodzi o tak zwane „porwania” mistyczne, które w krótkim przebłysku dają ogląd zbliżony do tego, jaki będziemy mieli w niebie), czy też jesteśmy w stanie doświadczać Go tylko w sposób ciemny, niejasny, zapośredniczony? Wydaje się, że Tomasz proponuje tu niezwykłą, ciekawą ścieżkę. Pokazuje, w jaki sposób doświadczenie Boga może się w nas rozjaśniać. To była inspiracja dla wielu badaczy mistyki. Pamiętajmy, że gdy Tomasz działał, dominowała raczej mistyka ciemna (apofatyczna). Niektórzy badacze uważają, że nie negując jej, Tomasz otwiera jeszcze inne perspektyw i jest w tym rewolucyjny. Wszak jego myśl służyła wielu komentatorom do opracowywania np. mistyki św. Jana od Krzyża. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że jej najlepsze, nie pobożnościowe ale naukowe opracowania to te, które wychodziły spod piór tomistów. To wskazuje, że u Tomasza nie mamy do czynienia z prostą, powiedziałbym: szkolną redakcją tekstów na temat mistyki. W tym, co pisze, jest coś płynącego z innego poziomu. Nie tylko z nabytej wiedzy, zaaplikowanej do danego obszaru badawczego, ale także coś z doświadczenia. Dlatego widzę w nim mistyka. Podobnie postrzegam św. Jana Pawła II. Nasuwa mi się tu tytuł jego encykliki: "Fides et ratio". Fides, czyli wiara, a w tym kontekście: mistyka, doświadczenie, które wymyka się nauce. Oraz ratio, czyli to, co właśnie jest charakterystyczne dla nauki. I oba te skrzydła unoszą nas w poznawaniu Boga. To jest u Jana Pawła bardzo tomaszowe, scholastyczne. Bo to właśnie Tomasz wyznacza harmonię tych dwóch skrzydeł. Jednak – jako systematyk – nie jest tylko biernym, odtwórczym zbieraczem Tradycji, ale w interpretacji doświadczenia mistycznego wytycza nowe ścieżki, a przynajmniej przeciera te, które nie były dobrze wydeptane. One do dziś są użyteczne dla tych, którzy badają mistykę. Kiedy próbuję rozumieć mechanizm (jakkolwiek źle to brzmi) doświadczenia mistycznego u Jana od Krzyża, korzystam z pism i intuicji Tomasza z Akwinu – choć wszyscy kojarzą Jana raczej ze św. Augustynem. Wiemy, że św. Tomasz zastosował filozofię poganina Arystotelesa do teo-logii, czyli słowa-o-Bogu. Było to odważne. Zastanawiam się, czy jego dziedzictwo – oparcie na wierze i rozumie jednocześnie – nie jest dobrą wskazówką dla nas, znajdujących się w trudnym momencie historii Kościoła. Tomasz towarzyszył mi na poziomie studiów, doktoratu i habilitacji. Zawsze gdy pracowałem na jego tekstach, pociągały mnie interpretacje, które nazwałbym „nieortodoksyjnymi”, tzn. te, które nie mieściły się w głównej linii myślenia o Tomaszu, charakterystycznej dla polskiej szkoły tomizmu egzystencjalnego. Korzystałem wiec z innych nurtów, takich jak neoscholastyka czy tomizm transcendentalny. Gdy w ten sposób wchodziłem w myśl Akwinaty, odczuwałem jej niesamowitą żywotność. Zaskakiwało mnie, jak wiele ważnych dla Kościoła wniosków można wyciągnąć z pism Tomasza odczytywanych raczej w ich duchu niż literze. Mam wrażenie, że w pewnym sensie Tomasz właśnie w taki sposób czytał swoich poprzedników. Nie kopiował ich słowo w słowo. Czytając Arystotelesa, twórczo go przekształcał, próbując zachować ducha filozofii obserwacyjnej, empirycznej, a jednocześnie wznosząc się ku metafizyce i próbując budować na tej podstawie całościowy obraz świata, aż po orzekanie o Bogu. To jest ważna intuicja: Tomasz wykorzystał do opisu tego, co miał w Kościele, najwyższej jakości zdobycze ówczesnej nauki. Arystoteles był wówczas dopiero na nowo odkrywany, wcześniej dominował raczej neoplatonizm. Było to nowatorskie. Tomaszowa odwaga myślenia jest nam dzisiaj w Kościele bardzo potrzebna. Podkreślam: nie chodzi mi o literę jego tekstów, ale styl myślenia. Tomasz był inspiracją dla wielkich myślicieli XX w., takich jak Karl Rahner, Hans Urs von Balthasar czy Henri de Lubac. Z Tomasza czytanego literalnie, z uwzględnieniem całego precyzyjnego aparatu historycznego i językowego również można wydobyć niezwykle cenne i aktualne kwestie. Przykładem jest kapitalna książka o. prof. Tomasza Gałuszki o charyzmatach u Tomasza z Akwinu. O. Gałuszka wykorzystał Tomasza do uporządkowania rzeczy, które współcześnie rozpalają umysły wielu katolików. Zastanawiam się, czy Kościół mógłby wykorzystać osiągnięcia współczesnej nauki do redefinicji swojej obecności w świecie. Nie jest to proste, bo nauka zdaje się czasem wyciągać wnioski wprost sprzeczne z nauczaniem Kościoła. Wydaje mi się, że idzie tu zbyt daleko, bo może ona powiedzieć, jak jest, ale nie ma kompetencji, by odpowiadać na pytanie, jak być powinno albo jak my powinniśmy się zachować wobec tego, co jest. Może jednak Kościół może jakoś wykorzystać np. współczesną biologię czy psychologię, a więc nauki, które wydają się być w pewnym napięciu z nauczaniem Kościoła. To temat nienowy. Śledzę go intensywnie. Badając próby mierzenia się Kościoła z nauką, osobiście zaczynam od połowy XIX w. Wówczas rodząca się neoscholastyka podejmuje właśnie te kwestie. Chodzi o uzgodnienie nauki Kościoła z najnowszymi odkryciami naukowymi i najnowszymi trendami filozoficznymi. Neoscholastyka, szkoła lowańska, kard. Mercier tak zarysowywali swą perspektywę naukową. To środowisko zainspirowało później powstanie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Idzi Radziszewski, twórca KUL, był przecież uczniem Merciera. A Mercier pracował na Tomaszu. Ten temat zawsze był żywy, rozpalał umysły i zawsze był bardzo delikatny. Dziś postuluje się ściślejszy związek nauczania Kościoła z nauką, żeby nie uprawiać tego nauczania w kontraście do nauki. Żeby nie iść drogą fideizmu. Np. ks. prof. Michał Heller wskazuje na konieczność pogłębionej wiedzy naukowej u tych, którzy podejmują się ewangelizacji. Czy to jest możliwe? To jest nawet konieczne. Chodzi jednak o to, by nie używać nauki w sposób pochopny do wspierania autorytetu Kościoła. To może być zawodne. Sama nauka nie jest czymś statycznym. Istnieje możliwość nadużyć, gdy chcielibyśmy wykorzystać naukę do celów apologetycznych. To, co jest perspektywą istotną dla nas, to – po pierwsze – zrozumienie, że problem nie tkwi w tym, co ustala współczesna nauka. Problemem jest to, jak ustalenia nauki interpretują sami naukowcy. Musimy odróżnić samo odkrycie od jego interpretacji, uzasadnienia. To uzasadnienie bywa często mocno wątpliwe. Nie mam poczucia, że współczesna nauka w swej warstwie odkryć stoi w sprzeczności z wiarą. Tomasz dał genialne narzędzia do porządkowania tego. Gdy czytam teksty współczesnych dominikanów, to często bardzo buduje mnie precyzyjna szkoła myślenia- ona właśnie pozwala odróżnić to, co jest odkryciem naukowym od kontekstu jego uzasadnienia. Co to znaczy: uzasadnienia? To znaczy: biorę ustalony fakt i próbuję go interpretować. Nadać mu jakieś rozumienie. Często ta interpretacja wchodzi w sferę aksjologii, obyczajowości, wiary... Np. w sprawach homoseksualizmu, in vitro, aborcji? Myślę, że tak. Weźmy np. homoseksualizm. Z perspektywy czysto naukowej jest w tej kwestii wciąż jeszcze bardzo wiele niejasności. Na dzień dzisiejszy nauka nie daje nam prawa, by definitywnie wypowiadać się np. w kwestii genezy orientacji homoseksualnej. Wielokrotnie czytałem wypowiedzi specjalistów, które wzajemnie się wykluczają, a jednocześnie wielu z nich rości sobie prawo do tego, aby orzekać w tej sprawie z apodyktyczną, nie znoszącą sprzeciwu pewnością – na przykład wypowiadając się na temat psychologicznych aspektów homoseksualizmu. Tak jakby nie było w tej kwestii żadnych niejasności. Niejednokrotnie mamy twierdzenia uznające orientację homoseksualną za całkowicie naturalną i odsądzające od czci i wiary tych, którzy głoszą inny pogląd lub mają w tej sprawie wątpliwości. Zresztą w drugą stronę to działa podobnie. Ja nie mam pewności, że - poruszając się wyłącznie na poziomie nauki - możemy dziś pozwolić sobie w tej kwestii na podobną apodyktyczność. Nie – nauka sama w sobie nie daje nam prawa do takich rozstrzygnięć. Można powiedzieć, że to jest nadinterpretacja. To jest próba umieszczenia pewnego faktu... ...w kontekście współczesnego sporu? ... w sposób, w jaki ktoś chciałby, aby on wyglądał. A to niestety jest uproszczenie. Musimy zgodzić się na to, że nauka w wielu sprawach nie jest w stanie dać nam jednoznacznych odpowiedzi. Chodzi więc o rozróżnienie tego, co nam mówi dzisiaj nauka od tego, jak my odczytujemy naukowe ustalenia w kontekście sfery wartości, poglądów, przekonań. Niestety, naukowcy robią tu czasami krok za daleko. Zobaczmy, jak precyzyjny był Tomasz, gdy pisał swoje słynne dowody na istnienie Boga. W zasadzie nie mówił o dowodach, ale o drogach do Boga. Chciał nam pokazać pięć sposobów myślenia, które nie kończą się jednoznacznym stwierdzeniem rozstrzygającym, że Bóg jest, i wykazującym to z analityczną oczywistością. Drogi Tomasza to raczej sposoby myślenia o rzeczywistości, które podprowadzają nas pod istnienie Boga. Trzeba przy tym pamiętać, że Tomasz jest bardzo precyzyjny w budowaniu swych orzeczeń. Przez to pokazuje, jak głęboko rozumie całą złożoność problemów, które w jego czasach rozpalały umysły naukowców. Dziś tym bardziej powinniśmy niuansować, ważyć język, ważyć orzeczenia, wiedząc, że nauka jest bardziej złożona niż kiedyś, a wcale nas do rozstrzygnięcia pewnych fundamentalnych kwestii nie przybliżyła. To powinno nas uczyć pokory i umiejętności nieużywania nauki do tego, do czego chcielibyśmy często jej użyć – do celów ideologicznych lub apologetycznych. Z drugiej strony, reakcją ludzi wierzących na nadinterpretacje pojawiające się wśród naukowców bywa usztywnienie, czasem nawet odrzucenie nauki, pójście w stronę fideizmu, czyli odwoływania się do wiary tam, gdzie jest miejsce na naukę. To jest bardzo duża pokusa. Wielu tę drogę wybiera, zwłaszcza jeśli chodzi o zwykłych wierzących, którzy dochodzą do wniosku, że nie są w stanie rozeznać się w tym, co mówi nauka, więc najlepiej to odrzucić i pójść w stronę ślepej wiary. Bądźmy sprawiedliwi: często uzasadnienia dla takiej postawy ludzi prostych płyną z ust internetowych kaznodziei. Zgadza się. To poważny problem. Widzę nawet pewien zalew fideizmu, ocierającego się o różne formy dualizmu, gnozy, herezji. To – niestety – płynie także z ust wielu duchownych. Pokazuje to braki w ich wykształceniu. Tomasz i jego sposób myślenia dopominają się tu o pewną równowagę i o to, żeby wrócić do myślenia o wierze i nauce, o ich relacji, w duchu pewnego umiaru. Ten umiar jest widoczny w całej jego filozofii – i jest jej piękną cechą. To umiejętność łączenia skrajności bądź znajdowania między nimi drogi pośredniej. Tomasz opanował to do perfekcji. Tu chyba wychodzi jego formacja u benedyktynów na Monte Cassino. Benedyktyni uważają, że wszelka przesada (przeciwieństwo umiaru) pochodzi od diabła. Tak. Poza tym, to także wpływ Arystotelesa, który zawsze szukał złotego środka. Myślę, że kiedy wchodzimy w dyskusję nad fundamentalnymi czy spornymi kwestiami, nie powinniśmy się jako katolicy bać podchodzić do nich z otwartością. Mnie w sercu bardzo mocno pracuje przekonanie kard. Désiré Merciera, że jako katolicy nie musimy się bać uprawiania nauki dla niej samej, uczciwie i twórczo, ale bez celów apologetycznych. Bo... Pan Bóg się obroni. Prawda Ewangelii się obroni. Nie potrzebujemy nadużywać nauki po to, by bronić Objawienia. Możemy spokojnie uprawiać ją bez kontekstów ideologicznych. Wtedy nauka pozostanie w zgodności z wiarą, bo one ostatecznie w Bogu się łączą. Nie musimy bać się wejść w świat z otwartym umysłem. Bo uczciwie uprawiana nauka nie sfalsyfikuje nam Objawienia. Co innego, gdy próbujemy zaklejać nauką ideologiczne dziury czy wypełniać nią to czego, nie potrafimy w inny sposób uzasadnić, więc używamy nauki, by podeprzeć pewne argumenty, które inaczej brzmiałyby w sposób słaby czy mniej prawdopodobny. Niebezpieczeństwa te istnieją zarówno po stronie wierzących, jak i niewierzących. Dlatego uprawianie nauki trzeba odfiltrować od kontekstu ideologicznego. św. Tomasz z Akwinu 63,00 zł brutto 60,00 zł + 5% VAT / egz. 42,50 zł brutto 40,48 zł + 5% VAT / egz. 38,00 zł brutto 36,19 zł + 5% VAT / egz. 95,00 zł -5% 90,25 zł brutto 85,95 zł + 5% VAT / egz. 80,00 zł -5% 76,00 zł brutto 72,38 zł + 5% VAT / egz. 48,00 zł brutto 45,71 zł + 5% VAT / egz. 110,00 zł brutto 104,76 zł + 5% VAT / egz. 59,00 zł brutto 56,19 zł + 5% VAT / egz. 8,00 zł brutto 7,62 zł + 5% VAT / egz. 25,00 zł brutto 23,81 zł + 5% VAT / egz. 32,90 zł brutto 31,33 zł + 5% VAT / egz. 35,00 zł brutto 33,33 zł + 5% VAT / egz. Więcej wierszy na temat: Wiara « poprzedni następny » Do Swiętego Tomasza z Akwinu Wybacz nie umiem filozofować nie mogę recytować z pamięci “Bóg jest osobowy” nie mam odwagi wałkować Twych dowodów na Jego istnienie czyli nie mam zamiaru wskazywać pięcioma palcami na pięć Twych dróg... pragnę pochylić się nad ziemią usłyszeć bicie serca trawy którą On stworzył nie krzycząc o Swym istnieniu Dodano: 2005-08-17 20:04:35 Ten wiersz przeczytano 943 razy Oddanych głosów: 4 Aby zagłosować zaloguj się w serwisie « poprzedni następny » Dodaj swój wiersz Wiersze znanych Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński Juliusz Słowacki Wisława Szymborska Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński Halina Poświatowska Jan Lechoń Tadeusz Borowski Jan Brzechwa Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer więcej » Autorzy na topie kazap Ola Bella Jagódka anna AMOR1988 marcepani więcej » Święty Tomasz z Akwinu (ok. 1225‒1247) w pierwszym tomie Sumy teologicznej, w artykule trzecim, odpowiadając na pytanie: Czy Bóg istnieje?1Patrz święty Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna, O Bogu, t. 1, tłum. Pius Bełch, Katolicki Ośrodek Wydawniczy „Veritas”, Londyn... ‒ przedstawił słynne pięć dróg prowadzących do poznania, że Bóg istnieje. Popularnie są one określane mianem „dowodów na istnienie Boga”. Ogólna idea kryjąca się za rozumowaniem świętego Tomasza była taka, że wiedząc o skutku, można wnioskować o istnieniu jego przyczyny, choć różne szczegóły na temat owej przyczyny mogą nie dać się poznać w ten sposób. W każdym razie na podstawie poznania różnych aspektów świata można poznać, że istnieje ich przyczyna, którą jest Bóg: Ze skutków nieproporcjonalnych do przyczyny nie możemy zdobyć doskonałego poznania przyczyny; jednakowoż […] z każdego skutku można wywnioskować i łatwo udowodnić, że ma on przyczynę. Tak więc: można ze skutków Boga udowodnić istnienie Boga2Św. Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna…, I, q. 2, a. 2.. Argumenty świętego Tomasza odwoływały się do zdolności poznawczych rozumu i opierały się na obserwacji otaczającej nas rzeczywistości, a nie na tym, co można przeczytać w Biblii. Święty Tomasz starał się pokazać, że to, co o istnieniu Boga mówi Pismo Święte, można też poznać niezależnie od objawienia. Poniżej na trzy sposoby przedstawiamy jego argumentację. „Dowody” świętego Tomasza z Akwinu były szeroko omawiane, krytykowane i analizowane. Istnieją głosy, że mają one dziś już wartość tylko historyczną, bo ich autor przyjmował założenia filozoficzne, które obecnie uznaje się za dalekie od oczywistości. By ułatwić odbiór argumentacji świętego Tomasza, po pierwsze przedstawiamy tu wersję zawartą w Sumie teologicznej. Do najpełniejszych współczesnych opracowań dotyczących argumentacji świętego Tomasza dostępnych w języku polskim należą te zawarte w Teodycei napisanej przez księdza Wincentego Granata3Patrz ksiądz Wincenty Granat, Teodycea. Istnienie Boga i Jego natura, Towarzystwo Naukowe Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Lublin 1968.. Z pracy księdza Granata przytaczamy skrócone sformułowania tych rozumowań. W końcu przywołujemy również ich streszczenie dokonane przez współczesnego apologetę, irlandzkiego teologa Alistera McGratha4Patrz Alister McGrath, Nauka i religia, tłum. Marek Chojnacki, Wydawnictwo WAM, Kraków 2009.. Oczywiście zachęcamy do samodzielnego sięgnięcia po te oraz inne pozycje dotyczący pięciu dróg świętego Tomasza, by móc pogłębić ich rozumienie i lepiej ocenić ich wartość. 1. Dowód z ruchu Pierwszy argument odwołuje się do ruchu rozumianego jako wszelka zmiana. Zmiana zaś oznacza przejście od stanu, w którym dana rzecz może pod jakimś względem być, do bycia właśnie tym, czyli przejście od możności, potencjalności do aktualności: Pierwsza droga, nad inne wyrazistością górująca, wiedzie ze zjawiska ruchu. Faktem bowiem niezaprzeczalnym, świadkiem nasze zmysły, jest że na tym świecie niektóre rzeczy są w ruchu. Wszystko zaś, co jest w ruchu, wprawione jest w ruch przez coś innego. O tyle bowiem coś jest w ruchu, o ile jest w możności do tego, ku czemu jest poruszane; z drugiej strony: o tyle poruszyciel w ruch wprawia, o ile sam jest urzeczywistniony. Wszak poruszanie znaczy: dobyć coś z możności [istnienia], do rzeczywistości [do aktualnego istnienia]. Przenieść zaś coś z możności, do rzeczywistości może tylko taki byt, który sam jest urzeczywistniony, [czyli byt już zaktualizowany]. Tak np. rzecz aktualnie płonąca, np. ogień, zapalając drewno sprawia, że to drewno, które było dopiero w możności do palenia się, staje się rzeczywiście, aktualnie płonące; przez co [ogień] wprawia w ruch i przemienia drewno. Niemożliwością zaś jest, by jedna i ta sama rzecz jednocześnie była i w możności, i w rzeczywistości; [nie miała czegoś i miała coś], oczywiście pod tym samym względem, bo pod różnymi względami jest to dopuszczalne; co bowiem jest aktualnie, rzeczywiście ciepłe, nie może być jednocześnie w możności ciepłe, ale jest jednocześnie w możności zimne. Niemożliwością przeto jest, by pod tym samym względem i w ten sam sposób, coś jednocześnie wprawiało w ruch i było w ruch wprawiane, czyli żeby siebie samego w ruch wprowadzało. Tak więc: cokolwiek jest poruszane, musi otrzymać ruch od kogoś innego, a jeśli i ten, kto w ruch wprawia, sam jest poruszany, to i on musi otrzymać ruch od kogoś innego; ów zaś jeszcze od innego. Nie można zaś tu iść w nieskończoność, bo w ten sposób nie będzie pierwszego poruszyciela, a co za tym idzie i drugiego, i dalszego, i w ogóle żadnego, gdyż motory podrzędne czy pośrednie o tyle w ruch wprawiają, o ile same są w ruch wprawiane przez pierwszego poruszyciela. Toć i kij o tyle jest w ruchu, o ile im ręka wywija. Ostatecznie więc w rozumieniu naszym musimy dojść do jakiegoś pierwszego poruszyciela, który już przez nikogo nie jest w ruch wprawiany, i właśnie, w mniemaniu wszystkich, jest nim Bóg5Święty Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna…, I, q. 2, a. 3.. W krótkim sformułowaniu dowodu z ruchu ksiądz Granat zamiast słowa „poruszyciel” użył terminu „motor”, który występuje w niektórych tłumaczeniach cytowanego wyżej fragmentu Sumy teologicznej. W każdym razie wersja krótka jest następująca: W świecie i w nas samych spostrzegamy wiele zmian. Wszystko, co ulega jakimkolwiek zmianom (tzn. przechodzi ze sfery bytu możnościowego do aktualnego), nie może tego czynić samo przez się, a więc musi zależeć od czegoś innego. W szeregu bytów ulegających zmianom nie można iść w nieskończoność. A więc należy przyjąć istnienie Pierwszego Motoru6Granat, Teodycea…, s. 107.. McGrath przedstawia to rozumowanie w taki sposób: Jak to możliwe, że natura pozostaje w ruchu? Czemu się zmienia? Czemu nie jest statyczna? Tomasz twierdzi, iż wszystko co się porusza, poruszane jest przez coś innego. Istnieje zatem przyczyna każdego ruchu. Rzeczy nie poruszają się same z siebie – porusza je coś innego. Jednakże każda przyczyna ruchu sama również musi mieć przyczynę, przyczynę tę zaś także musi z kolei coś powodować. A zatem – dowodzi Tomasz – za znaną nam postacią świata stoi cały szereg przyczyn powodujących zmiany. Skoro tak – o ile liczba przyczyn nie jest nieskończona – to na początku szeregu przyczyn znajdować się musi jedna przyczyna. Od tej pierwszej przyczyny ruchu pochodzi ostatecznie wszelki ruch. W ten sposób, patrząc na to, jak świat działa, odkrywamy widoczny w jego działaniu wielki łańcuch przyczynowy. Z faktu, że wszystko jest w ruchu Akwinata wnioskuje o istnieniu jednej pierwszej przyczyny wszelkiego ruchu, uznając, iż przyczyna ta to Bóg7McGrath, Nauka i religia…, s. 128‒129.. 2. Dowód z przyczynowości Drugi argument odwołuje się do przyczynowości. Święty Tomasz za Arystotelesem odróżniał cztery rodzaje przyczyn. W swoim wywodzie odwoływał się do idei tak zwanej przyczyny sprawczej, która najbardziej chyba ze wszystkich koncepcji przyczyn odpowiada temu, jak relację: przyczyna ‒ skutek rozumie się potocznie (rodzice są przyczyną sprawczą dziecka; Słońce jest przyczyną sprawczą tego, że rośliny rosną; rzeźbiarz jest przyczyną sprawczą rzeźby itp.). Rozumowanie świętego Tomasza było następujące: Druga droga nawiązuje do przyczyny sprawczej. Stwierdzamy bowiem w świecie zjawisk zmysłowych łańcuch podporządkowanych przyczyn sprawczych. Nigdzie jednak nie spotykamy, no i to niemożliwe, by coś było przyczyną sprawczą siebie samego; istniałoby przecież wcześniej od siebie samego, co jest niemożliwe. Ciąg zaś przyczyn sprawczych nie może iść w nieskończoność. W łańcuchu bowiem podporządkowanych przyczyn sprawczych, pierwsze ogniwo jest przyczyną sprawczą pośredniego, a pośrednie ostatniego: czy tych pośrednich będzie więcej, czy tylko jedno. Usunąwszy zaś przyczynę, ginie skutek. Jeśli przeto w łańcuchu przyczyn sprawczych nie istnieje pierwsze ogniwo, nie będzie i pośredniego, no i ostatniego; gdyby więc łańcuch przyczyn sprawczych szedł w nieskończoność, nie byłoby pierwszej przyczyny sprawczej, a co za tym idzie, nie byłoby i pośrednich przyczyn sprawczych, nie byłoby i skutku ostatniego: co jest jaskrawym fałszem. A więc musimy przyjąć istnienie jakiejś pierwszej przyczyny sprawczej, którą wszyscy nazywają: Bóg8Święty Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna…, I, q. 2, a. 3.. A oto krótkie sformułowanie dowodu z przyczynowości według księdza Granata: W świecie zewnętrznym i wewnętrznym (tj. naszej psychice) obserwujemy i przeżywamy fakt powstawania rzeczy nowych. Wszystko, co powstaje, ma swoją przyczynę sprawczą. W szeregu zaś przyczyn sprawczych aktualnie podporządkowanych nie możemy iść w nieskończoność. A więc należy uznać istnienie i działanie Pierwszej Przyczyny9Granat, Teodycea…, s. 127.. McGrath tak przedstawił tę kwestię: Druga droga zaczyna się od stwierdzenia zasady przyczynowości. Inaczej mówiąc, Tomasz zauważa, że na świecie istnieją przyczyny i skutki. Jedno zdarzenie (skutek) wyjaśniamy wpływem drugiego (przyczyny). Dobrym przykładem takiego następstwa przyczyn i skutków jest […] idea ruchu. Używając podobnej argumentacji jak w przypadku pierwszej drogi Akwinata twierdzi, iż wszystkie skutki można ostatecznie przypisać pierwszej przyczynie – Bogu10McGrath, Nauka i religia…, s. 129. 3. Dowód z przygodności bytów Trzeci argument opiera się na rozróżnieniu między tym, co istnieje, ale mogłoby nie istnieć, a tym, co istnieje z konieczności, czyli między tym, co przygodne, a tym, co konieczne: Trzecią drogę wskazuje byt przygodny i konieczny. Oto ona: Stwierdzamy na świecie rzeczy, które mogą być i nie być. Widzimy, jak jedne powstają, a inne zanikają, co świadczy o tym, że mogą być i nie być. Otóż nie do pomyślenia jest, by wszystkie takiego typu rzeczy zawsze istniały. Czemu? Bo co może nie istnieć, niekiedy faktycznie nie istnieje; jeśli przeto wszystko może nie istnieć, to ongiś nic nie istniało ze świata; a jeśli to prawda, to i dziś nic by nie istniało; co bowiem nie istnieje, nie zacznie istnieć inaczej, jak tylko dzięki temu, co już jest; gdyby więc nic nie istniało, zaistnienie czegokolwiek byłoby niemożliwe; w takim razie i dziś nic by nie istniało, co jest oczywistym fałszem. Nie wszystkie więc jestestwa są bytami przygodnymi, ale między nimi musi istnieć byt konieczny. Wszelki zaś byt konieczny albo ma przyczynę swojej konieczności skądinąd, albo nie ma; nie do pomyślenia jest, by ten łańcuch bytów koniecznych, mających przyczynę swojej konieczności skądinąd, ciągnął się w nieskończoność, podobnie zresztą jak i łańcuch przyczyn sprawczych, co wyżej udowodniono. Musimy więc uznać istnienie czegoś, co jest konieczne samo w sobie, nie ma przyczyny swej konieczności gdzie indziej, a jest przyczyną konieczności dla innych, a to wszyscy nazywają Bogiem11Święty Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna…, I, q. 2, a. 3.. Ksiądz Granat skrótowo ukazał wersję dowodu: Rozum stwierdza istnienie bytów przygodnych. Istnienie zaś chociażby jednego bytu przygodnego domaga się – pod groźbą negacji obiektywnej wartości zasad myśli – wyprowadzenia wniosku stwierdzającego istnienie Bytu Koniecznego; taki zaś Byt jest Bogiem. A więc Bóg istnieje12Granat, Teodycea…, s. 142.. McGrath przedstawił ten dowód następująco: Trzecia droga odwołuje się do istnienia bytów przygodnych. Innymi słowy, świat składa się z bytów (takich jak na przykład ludzie), których nie musi na nim koniecznie być. Tomasz przeciwstawia ten rodzaj bytów bytowi koniecznemu (takiemu, który musi być). Podczas gdy Bóg jest bytem koniecznym – twierdzi Tomasz – ludzie są bytami przygodnymi. Sam fakt, że w ogóle jesteśmy domaga się wyjaśnienia. Czemu jesteśmy? Co się stało, że zaczęliśmy istnieć? Akwinata uważa, iż jakiś byt zaczyna istnieć, gdyż powołuje go do istnienia coś co już istnieje. Inaczej mówiąc, nasze istnienie spowodowane jest przez jakiś inny byt. Jesteśmy skutkami szeregu przyczyn. Sięgając aż do jego początku, Tomasz twierdzi, że pierwszą przyczyną może być jedynie ktoś istniejący koniecznie – inaczej mówiąc, Bóg13McGrath, Nauka i religia…, s. 129.. 4. Dowód ze stopni doskonałości Czwarty argument opiera się na odwołaniu do różnego stopnia doskonałości, który obserwujemy w rzeczach: Czwarta droga prowadzi z różnych poziomów czy stopni [doskonałości] rzeczy; stwierdzamy bowiem w rzeczach coś więcej lub mniej dobrego, prawdziwego, szlachetnego itd. Otóż ‘więcej’ i ‘mniej’ orzekają o różnych rzeczach zależnie od rozmaitego stopnia ich zbliżenia się do tego, co jest [lub ma daną doskonałość] najwięcej; np. tym więcej jest coś ciepłe, im bliżej znajduje się tego, co jest najwięcej ciepłe. Istnieje więc coś, co jest najwięcej prawdziwe, dobre, szlachetne, a tym samym, co jest najwięcej bytem, bo […] co jest w najwyższym stopniu prawdziwe, jest zarazem bytem najwyższego stopnia. Co więcej: Cokolwiek w obrębie danej wartości ziszcza w sobie w najwyższym stopniu tę wartość, jest zarazem przyczyną tego wszystkiego, co ma cząstkę tej wartości i jest w jej obrębie; np. ogień, który przecież jest w najwyższym stopniu gorący, jest, jak tamże powiedziano, przyczyną wszystkich rzeczy gorących. Istnieje więc coś, co dla wszystkich bytów jest przyczyną: istnienia, dobra i wszelkiej doskonałości; i to właśnie zwie się: Bóg14Święty Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna…, I, q. 2, a. 3.. Ksiądz Granat stwierdzał, że wartość tej argumentacji daje się obronić jako dowód, gdy sprowadzi się ją do argumentu z przygodności. Musi istnieć byt konieczny posiadający doskonałość w najwyższym stopniu, by mogły istnieć byty, którym doskonałości brakuje, a byty takie rzeczywiście istnieją. Samo istnienie tych bytów jest niedoskonałe, bo zależne od innego bytu. Byt istniejący sam z siebie jest doskonały w najwyższych stopniu, bo nie potrzebuje innych bytów, aby istnieć. Byt ten istnieje koniecznie: gdzie istnieje stopniowanie doskonałości, łatwo dostrzec bytową zależność i przygodność. Skoro bowiem rzecz dana może się doskonalić lub jakieś przymioty tracić, to jest ona zależna, a więc przygodna, tj. niekonieczna i nie tłumaczy się sama z siebie. Stosując zasadę dostatecznej racji wznosimy się od niedoskonałego istnienia do bytu, który jest w pełni niezależny, posiada wszystkie doskonałości i wpływa przyczynowo na powstanie właściwości stopniowanych15Granat, Teodycea…, s. 160.. McGrath przedstawił to tak: Czwarta droga zaczyna się od przywołania uznawanych przez ludzi wartości: prawdy, dobra, szlachetności. Skąd pochodzą te wartości? Co je powoduje? Tomasz twierdzi, że musi istnieć coś, co samo w sobie jest prawdziwe, dobre i szlachetne, i że to coś wywołuje w nas idee prawdy, dobra i szlachetności. Początkiem tych idei jest Bóg, który jest ich pierwszą przyczyną16McGrath, Nauka i religia…, s. 129.. 5. Dowód z celowości Piąty argument nawiązuje do obserwowanego w świecie ładu, spostrzeżenia, że świat nie jest chaosem, że nawet rzeczy niezdolne do poznania działają jakby celowo, „zachowują się”, jak należy. Nazywany jest też dowodem teleologicznym, bo odwołuje się do istnienia celowości w świecie (télos to po grecku „cel”). Piątą drogę wskazuje fakt kierownictwa wszystkimi rzeczami na świecie. Widzimy bowiem jak rzeczy pozbawione [wszelkiego] poznania, mianowicie ciała naturalne, działają celowo. Objawia się to w tym, że zawsze lub bardzo często działają jednakowo, a działają po to, by dopiąć tego, co dla nich najlepsze. Jasne więc, że nie dochodzą do celu mocą przypadku, ale w sposób zamierzony. Otóż rzeczy pozbawione [wszelkiego] poznania o tyle dążą do celu, o ile są skierowane ku niemu przez kogoś obdarzonego zdolnością poznania i myślenia, tak jak strzała przez łucznika. A więc istnieje ktoś myślący, kto kieruje wszystkimi naturalnymi rzeczami ku celowi ‒ i jego to zwiemy Bogiem17Święty Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna…, I, q. 2, a. 3.. Sformułowanie dokonane przez księdza Granta brzmi: W całej przyrodzie, a zwłaszcza w świecie istot żywych obserwujemy wewnętrzną celowość i rozwój kierunkowy według stałych praw. Taka właśnie celowość nie da się wyjaśnić jedynie za pomocą sił immanentnych, lecz wskazuje na realną, nadrzędną Myśl. Ta znowu Myśl albo jest Pełnią Bytu, albo jest zależna i domaga się istnienia Bytu Najdoskonalszego, tj. Boga. A więc celowość prowadzi nas do uznania Boga, który nadał przyrodzie rozumny kierunek18Granat, Teodycea…, s. 184.. McGrath przedstawił ten dowód następująco: Piątą, ostatnią drogą jest sam argument teleologiczny. Tomasza z Akwinu zauważa, że świat nosi wyraźne ślady inteligentnego planu. Zachodzące w nim procesy i występujące w nim przedmioty zdają się być dostosowane do pewnych określonych, zamierzonych przez kogoś celów. Wydają się zamierzone i celowe. Zdają się być częścią jakiegoś planu. Wszystko to jednak nie planuje się samo; powoduje je i planuje ktoś inny lub coś innego. Z obserwacji tej Akwinata wyciąga wniosek, iż źródłem tego porządku natury jest Bóg19McGrath, Nauka i religia…, s. 130.. Zakończenie Dla jednych przedstawione wywody będą przekonujące, dla drugich ‒ nie. Rozstrzygnięcie, czy teza w nich dowodzona, jest rzeczywiście prawdziwa, ma konsekwencje światopoglądowe. Wpływa w sposób istotny na to, jak widzi się rzeczywistość, jak definiuje się siebie i swoje miejsce w świecie. Jednocześnie wcześniejsze przekonania, dyspozycje istniejące w naszej świadomości, postawy cechujące naszą osobowość ‒ wpływają na odczytanie tego typu argumentacji. Mamy nadzieję, że powyższe przedstawienie będzie przynajmniej zachętą do pogłębiania tematu w przyszłości, dalszego poszukiwania, w myśl formuły: „szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam” (Mt 7,7). Rozmowa z ks. dr. Grzegorzem Stolarskim, filozofem, wykładowcą Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach i Wyższego Seminarium Duchownego Diecezji Siedleckiej. W dyskusjach na temat moralnej i prawnej oceny zabicia nienarodzonego dziecka jedną z linii sporu staje się pytanie, od którego momentu można uznać, że jest ono człowiekiem. Zwolennicy prawa do aborcji na obronę swoich poglądów wykorzystują niekiedy naukę św. Tomasza z Akwinu. O co tu chodzi? Rzeczywiście, chociaż większość naukowców i filozofów jest zdania, że zaistnienie człowieka ma miejsce w momencie poczęcia, przeciwnicy tego poglądu konstruują różne, mające go podważyć, argumenty. Pośród nich spotyka się i ten, że wiele autorytetów naukowych i teologicznych uznawało, iż embrion nie od razu jest człowiekiem. Pośród tych teologów wymienia się przede wszystkim św. Tomasza z Akwinu (1225-1274), jednego z największych myślicieli chrześcijańskich. Przytaczane są cytaty z jego dzieł, z których ma wynikać, że „doktor anielski” rzeczywiście uznawał, iż embrion w łonie matki nie od razu jest człowiekiem (chodzi przede wszystkim o artykuł 2 kwestii 118 pierwszej części „Summy Teologicznej”). Nauczanie św. Tomasza rzeczywiście może sugerować możliwość aborcji we wczesnej fazie życia embrionu ludzkiego? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba ukazać cały kontekst, w jakim pojawiają się wspominane fragmenty nauki „doktora anielskiego”. Św. Tomasz, podobnie jak cała nauka średniowieczna, opiera się na filozofii starożytnej Grecji. Starożytni filozofowie byli dla pisarzy średniowiecznych autorytetami naukowymi, a jednocześnie dostarczycielami filozoficznej wizji kosmosu i człowieka. Stamtąd świat chrześcijański zaczerpnął także pojęcie duszy, które przez wieki służyło ukazaniu miejsca i roli człowieka we wszechświecie. Wśród starożytnych filozofów greckie słowo „psyche” (dusza) było używane na oznaczenie tego, co powoduje, że ciało żyje. Wszystko zatem, co żyje, żyje dlatego, że ma duszę. Różnie pojmowano jej istotę... Dla jednych była ciepłem ciała, dla innych harmonią sił występujących w organizmach. Największe znaczenie uzyskały jednak koncepcje Platona (427-347 i Arystotelesa (384-322 Platon, za swoim mistrzem Sokratesem, uznawał, że dusza ludzka jest czymś samodzielnym, zdolnym do istnienia bez ciała, a zatem nieśmiertelnym, będącym jednocześnie powodem tego, że ciało żyje, porusza się i działa w określony sposób. Oprócz duszy rozumnej, najwznioślejszej i najważniejszej dla człowieka, przyjął on istnienie niższych dusz w człowieku - wegetatywnej (odpowiedzialnej za wszystkie funkcje życiowe) i zwierzęcej (odpowiedzialnej za działania zmysłowe: wrażenia i uczucia). Arystoteles zmodyfikował koncepcję Platona, podkreślając, że dusza nie tyle „zamieszkuje” ciało, ale jest jego swoistym twórcą. Dusza spełnia bowiem dla ciała rolę struktury, która formuje materię w określone ciało. Nie jest ciałem, ale jest swoistym „kodem” dla materii: dusza wegetatywna jest kodem, wedle którego materia (budulec) formuje się w organizm roślinny, dusza zmysłowa - zdolna jest uformować materię w ciało zwierzęce, wreszcie dusza ludzka - formuje materię w ciało ludzkie, zdolne do działań nie tylko wegetatywnych (odżywianie się, rozmnażanie) i zmysłowych (spostrzeganie, czucie, posiadanie uczuć), ale także do całego życia duchowego (zdolność do intelektualnej wiedzy o rzeczywistości, miłość). Dlatego nazwał on duszę (nie tylko ludzką) „formą” ciała żywego. Tomasz akceptuje zasadniczo koncepcję Arystotelesa. Uznaje, że dusza jest formą ciała, odrzuca też pomysły, jakoby w człowieku były trzy dusze: roślinna, zwierzęca i rozumna. Jego zdaniem ludzka, rozumna dusza umożliwia człowiekowi spełnianie także wszystkich funkcji istoty żywej: wegetatywnych i zmysłowych. Problemem zatem jest, od którego momentu życia płód ludzki jest ożywiony duszą rozumną? W tym czasie rozpowszechniony był pogląd, podzielany przez większość ówczesnych medyków - oparty na autorytecie Arystotelesa - że embrion ludzki musi w czasie swego rozwoju w łonie matki przejść przez wszystkie fazy rozwoju istoty żywej: jest zatem najpierw ożywiony duszą jedynie wegetatywną, potem z niej wyłania się dusza zwierzęca, aby w pewnym momencie (według Arystotelesa po 40 dniach od poczęcia) mogła zaistnieć dusza ludzka. Takie wyjaśnienie, odpowiadające ówczesnej wiedzy biologicznej, nie dość wyraźnie ukazywało pochodzenie duszy ludzkiej od Boga. Tomasz broni poglądu, wówczas powszechnie przyjmowanego przez teologów, że dusza ludzka jest bezpośrednio stwarzana przez Boga, nie jest zatem efektem naturalnego rozwoju biologicznego organizmu ludzkiego. Dlatego stwierdza, że dusza ludzka zostaje przez Boga „wlana” w ciało ludzkie, skoro tylko jest ono do tego biologicznie przystosowane. Akceptuje zatem teorię Arystotelesa o tyle, o ile mówi ona o naturalnych przemianach, jakie zachodzą w ludzkim embrionie. Nie określa on jednak, wbrew temu, co mu się często przypisuje, kiedy następuje i ile czasu trwa takie „przystosowanie” organizmu do przyjęcia duszy ludzkiej. Dlatego komentatorzy jego myśli są zdania, że proces ten dokonuje się w jakimś niezmiernie krótkim odcinku czasowym - zaraz po poczęciu lub wręcz w jednym momencie - w chwili poczęcia. Nie wydaje się zatem, by ten fragment nauczania Tomasza mógł być rzetelnym argumentem w dyskusji na temat początku bytu ludzkiego? Argument taki nie uwzględnia ani kontekstu, w jakim powstało nauczanie Tomasza, ani całej jego doktryny filozoficznej i moralnej. Tomasz wypowiada się na temat początku bycia człowieka nie przy okazji dyskusji etycznej nad możliwością zabicia płodu, ale w kontekście nauki o rządach Bożych w świecie. W swoich poglądach korzysta z ówczesnej wiedzy biologicznej, która opierała się wtedy przede wszystkim na autorytecie Arystotelesa i jego komentatorów, zwłaszcza arabskich (Avicenna). Chodzi mu przede wszystkim o to, aby wyakcentować fakt, że dusza ludzka nie jest skutkiem biologicznego rozwoju embrionu, ale jest stwarzana bezpośrednio przez Boga. Polemizuje w ten sposób z wieloma naukowcami, przyjmującymi naturalne pochodzenie duszy ludzkiej, która miałaby się pojawiać w człowieku jako naturalny efekt rozwoju płodu ludzkiego, wedle wspominanego już porządku. Nie wnikając w „biologiczne” szczegóły nauki Arystotelesa, akceptuje jej zasadniczy rys. Nie koncentruje się przy tym na rzekomym fakcie przechodzenia embrionu przez etapy „przedludzkiego” rozwoju, ale na bezpośrednim akcie stwórczym Boga powołującym do istnienia ludzką duszę. Dlatego, w przeciwieństwie do Arystotelesa, nie określa czasowo ram wspominanego rozwoju, co pozwala komentować jego myśl zgodnie z całą jego nauką. Dziękuję za rozmowę. Kochajmy „muminki”! Jak bumerang w debacie publicznej powraca temat aborcji. Na naszych oczach trwa kolejna odsłona dyskusji. Z jednej strony - zwolennicy pro-choice domagają się liberalizacji prawa aborcyjnego (obywatelski projekt „Ratujmy kobiety”), z drugiej - obrońcy życia wnoszą postulaty zaostrzenia regulacji obowiązującej dotąd ustawy, zezwalającej na zabicie dziecka ze względów eugenicznych („Zatrzymaj aborcję” - projekt nowelizacji ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży). Pierwszy z nich został odrzucony w pierwszym czytaniu, drugi (277 posłów „za”, 134 - „przeciw”) - przyjęty do dalszych prac w komisji. Temperatura sporu w niczym nie przypomina dyskusji z lat 90 ubiegłego wieku, rozgrzewającej do czerwoności społeczeństwo. Padało wtedy wiele wulgarnych epitetów, atakowano Kościół. Dziś jest inaczej. Powodów jest zapewne kilka: inna jest świadomość społeczna (zdecydowana większość nas jest za ochroną życia), jesteśmy bardziej odporni na manipulacje, bardziej impregnowani na lewicową nowomowę i idee płynące z Zachodu - ćwierć wieku temu przyjmowane niemalże jako prawda objawiona, synonim nowoczesności. Duża w tym również zasługa Kościoła - spokojnie, a zarazem konsekwentnie stojącego na straży życia, dostarczającego racjonalnych argumentów podczas katechezy, wypowiadającego się na wielu polach swojej pracy duszpasterskiej. Ludzie mają szerszy dostęp do informacji, konfrontacji idei i weryfikacji naukowych badań w tym zakresie. Rzecz jasna, zawsze będzie jakaś milcząca mniejszość czy hałaśliwa grupa domagających się „prawa kobiety do swojego brzucha” (hojnie subwencjonowana, jak potwierdziły to niejednokrotnie fakty, przez obce podmioty i fundacje). Ale „pole rażenia” tych idei jest coraz mniejsze. Próbuje się szafować lękiem przed chorobą czy niepełnosprawnością dziecka, ale kiedy naprzeciw tych poglądów stają rodzice np. dziecka z zespołem Dawna i mówią: „Tak, jesteśmy szczęśliwi! I nasze dziecko jest szczęśliwe, cieszy się życiem, wnosi ogrom miłości do naszej rodziny!”, trudno podjąć polemikę. Francuzi „poradzili” sobie z problemem radykalnie: po prostu zakazali publicznego pokazywania uśmiechniętych dzieci „muminków”. I straszne to, i śmieszne. Echo Katolickie 3/2018

św tomasz z akwinu o kobietach